Rozdział 2 - Pieśń turkaweczki


#2 „Pieśń turkaweczki”

Chłodny wiatr miotał gałęziami drzewa, które rosło za oknami pokoju obu dziewcząt, a słońce dopiero co budziło swoimi promieniami wszelkie życie na planecie. Wskazówki na zegarze dobijały godziny siódmej i lada chwila Daisy miała zacząć swoją rozbudzającą niczym budzik, pieśń. Wskazówka minutowa przekroczyła drugą minutę i powoli mknęła ku trzeciej, lecz wokoło wciąż panowała cisza - turkaweczka nie rozpoczęła swojej pieśni. Kilka minut przed godziną ósmą, kiedy to promienie słońca zaczęły przebijać się przez okiennice, smagając przy tym twarz Penny, Luna zdążyła już przecierać swoje zaspane oczy.

− Czuje się jakbym przespała całe wieki - powiedziała jeszcze na wpół śpiąca Penny, po czym ziewając, przybliżyła twarz do okna, żeby bardziej wsłuchać się w pieśń Daisy, która jak co ranek raczyła obie dziewczyny swoją dźwięczną melodią. Musiało minąć kilka sekund zanim blondynka obudziła się w pełni i dostrzegła, że przygrywająca im codziennie turkaweczka zniknęła z gałęzi drzewa.
− Luna, czy ty to słyszysz? - zapytała zdziwiona Penny.
− Ale co?
 No właśnie! Czy to nie dziwne, że rzępoląca  nam codziennie Daisy, dzisiaj nie koncertuje?

Luna z impetem, przeskoczyła ze swojego łóżka, na łóżko współlokatorki, by zobaczyć to na własne oczy. Przed oknem była pusta gałąź - dla dziewczyn był to niecodzienny widok, a szczególnie dla Luny, której pierwsza poznana tutaj przyjaciółka tak nagle i bez uprzedzenia zniknęła. Wpół do dziewiątej zabrzmiał pierwszy dźwięk magicznego dzwonka, który symbolizował zaproszenie dziewcząt do jadalni. Po drodze na wspólne śniadanie Luna dokładnie opowiedziała Nataszy o problemie z zaginioną turkawką. Nataszę bardzo zaintrygowała ta historia. Wiedziała, że skoro dzień w dzień, o tej samej porze ptak przygrywał różne melodie, to nietypowe zaniedbanie swojej rutyny nie mogło być przypadkowe. Dziewczyny postanowiły spotkać się w przerwie między zajęciami i  przygotować dokładny plan, aby jak najszybciej rozwikłać zagadkę zaginionej turkawki.
Lekko po ponad tygodniu, na stołówce można było dostrzec nowo formujące się paczki przyjaciół. Po tym, jak dziewczyny z klubu Winx rozpoczęły naukę w Alfei, inne dziewczyny podłapały od nich styl formowania się w kluby i innego rodzaju bandy, lecz żaden nie zdobył większej popularności. Pewnego wieczoru siedząc i popijając herbatę, Penny wspomniała dziewczynom, o tym jak czytała książkę na temat ziemskiego państwa, które zwane było krajem kwitnącej, soczysto czerwonej wiśni. Blondynka zapamiętała, że jej ulubionym słowem była liczba trzy, której wymowa w tamtejszym języku bardzo przypominała "suri". Dziewczyny zafascynowane zdjęciami, jakie znalazły w magiwebi'e nie mogły nacieszyć oczu. Kwitnące drzewo wiśni było niczym chmura produkująca różowy deszcz przypominający opady na Oktawii, które były rzadkim zjawiskiem, a krople wody w dotyku przypominały delikatne płatki kwiatów. Dziewczyny przystanęły na "Suri" i tak tamtego wieczoru oficjalnie wzniosły herbaciany toast za udaną nazwę swojej nowo powstałej paczki.
Na stołówce przesiadywały raczej przy stołach zewnętrznych, które znajdowały się przy samym wyjściu. Luna wciąż miała problem z funkcjonowaniem w zatłoczonym  środowisku, dlatego wolała szybko zjeść i móc dyskretnie wymknąć się do swojego pokoju, aby zabrać książki i zeszyty na zbliżające się zajęcia. W drugim stoliku od dziewczyn z Suri, siedziała większa grupa, która nazywała siebie Brillarix. Jedną z dziewczyn była żywiołowa Rhea, którą Luna poznała pierwszego dnia stojąc w kolejce po śniadanie. Obok Rhei siedziała nieco spokojniejsza dziewczyna o imieniu Anabi, z którą Penny była w grupie na wprowadzeniu do zielarstwa. Zaraz za dziewczynami Brillarix, była równie duża grupa dziewczyn z klubu Brightix. Nieodzowną częścią tej grupy była dobrze znana Lunie, Chand - księżniczka ich wspólnej planety i przyszła następczyni tronu. Minął tydzień, a fioletowo włosa czarodziejka wciąż nie potrafiła znaleźć w sobie odwagi, by zagadać do przyjaciółki, z którą niegdyś rozmawiała codziennie o wszystkim.

Drugi dzwonek zabrzmiał wzywając przy tym dziewczęta do opuszczenia jadalni i przygotowania do rozpoczynających się lekcji. Pens oznajmiła, że ma właśnie lekcję z Anabi, która chwilę wcześniej pojawiła się nad głową siedzącej blondynki. Natasza z Luną zostały we dwie dokańczając swoje czekoladowe tosty.

− To co Natasza, czym dzisiaj rozpoczynasz dzień? - zaczęła zwyczajnie Luna.
− Nawet mi nie przypominaj - westchnęła Natasza, po czym ugryzła tosta i kontynuowała - mam dwie godziny z wprowadzenia do historii magii z profesorką Dafne. Fajna z niej babka, ale rozdrabnianie się nad legendą mapy Kryształowego Labiryntu jest niepotrzebne... a ty co masz?
− Ja mam wstęp do literatury z panią profesor DuFour. Zajęcia są ciekawe, ale zdecydowanie przesadziła z listą lektur. Ona chyba myśli, że zamierzam spędzić zimowe ferie na czytaniu o wojnach Kompanii Światła.
− Znam ten ból... - Natasza ponownie westchnęła - mojej grupie wczoraj polecała książkę "Smoczy płomień", którą sama napisała będąc jeszcze uczennicą Alfei. Wiesz, że ta książka to czterysta stron czystej hipotezy, jak to Smoczy płomień pojawił się w Magicznym Wymiarze?

Luna miała już jej odpowiedzieć, ale w słowo wciął się trzeci i zarazem ostatni dzwonek. Dziewczyny musiały natychmiast odnieść talerze i szybko biec na swoje lekcje. Czekał je długi dzień pełen żmudnej nauki. Godziny mijały, a trójka przyjaciółek nawet nie mogła zamienić kilku zdań podczas swoich krótkich przerw między zajęciami. Gdy na zegarku wskazówka godzinowa wybiła trzynastą, w całej Alfei rozbrzmiał głośny niż zazwyczaj, pierwszy dzwonek. Był to znak, że czas zacząć godzinną przerwę obiadową. Po zjednoczeniu się na stołówce, Natasza opowiedziała dziewczynom o swojej rozmowie z profesor Dafne na temat poszukiwanego gatunku brunatnych turkawek. Nauczycielka poleciła jej wypożyczenie z biblioteki książki "Ptaki planety Magix", jedynego dokładnego źródła o wszystkich ptakach zamieszkujących okolicę. Natasza przeczytała dziewczynom, że ten gatunek lubi lasy i wszelkiego rodzaju wodne akweny. Jedynym miejscem, które mogłoby idealnie robić za cel pierwszej wspólnej misji Suri, był wielki las otaczający szkołę i ogromne jezioro Roccaluce, od zarania dziejów będące źródłem ogromnej nieokreślonej energii. Dziewczyny czuły, że były bliskie rozwiązania swojej pierwszej zagadki, ale ograniczająca je w tym czasie magiczna bariera wokół szkoły, była przeciwna ich przygodzie. Żadna czarodziejka pierwszego roku nie mogła w czasie zajęć sama opuszczać terenu szkoły, chyba że posiadała specjalne pozwolenie wydawane przez przełożoną dyrektorki - Gryzeldę, starą przyjaciółkę Faragondy, która od długich lat była postrachem tej szkoły. Penny wpadła na pomysł zorganizowania drobnej intrygi. Postanowiła dostarczyć Gryzeldzie sfalsyfikowany list rzekomo od swoich rodziców, w których będzie informować o ciężkiej chorobie jej ojca, który wzywa swoją córkę na audiencję. Luna i Natasza zdumione pomysłem przyjaciółki, sięgnęły do swoich toreb, by przygotować długopis i kilka arkuszy papieru. Penny szybkim i zamaszystym ruchem podrobiła podpis swojego ojca, który on wcześniej składał na formularzu rekrutacyjnym swojej córki. Przerwa obiadowa powoli dobiegała końca, więc Penny postanowiła udać się na parter, gdzie mogła znaleźć stojącą na swojej warcie panią Gryzeldę. Blondynka jednym drobnym zaklęciem wyczarowała sobie spływające po policzkach łzy, przetarła oczy by rozmazać maskarę i ze smutną miną podeszła do przełożonej opowiadając jej przy tym, jakże okrutną i zarazem zmyśloną opowieść. Gryzelda po chwili namysłu, poprosiła młodą uczennicę o szybkie przygotowanie torby z najpotrzebniejszymi rzeczami. Miały spotkać się za piętnaście minut pod bramą wejściową do Alfei. Pełna euforii czarodziejka biegła w podskokach do swojego pokoju. Na ostatnim zakręcie przed skrzydłem sypialnianym pierwszego roku spotkała profesor Dafnę, z którą w biegu wymieniła szybki uśmiech. Po ustalonych piętnastu minutach, Gryzelda i Penny stały już przed szkolną bramą. 

Przełożona uniosła rękę i na jej rozkaz brama się otworzyła - blond czarodziejka była już wolna. Obie pożegnały się i w ciągu kilku chwil brama była już zamknięta. Za szkolnymi murami nie było co oglądać. Obok bramy wejściowej był przystanek autobusowy, z którego co kilka godzin odjeżdżał autobus do stolicy, a na drugiej stronie szerokiej drogi rozpościerał się wielki las - cel podróży bohaterki. W okolicy panowała cisza i spokój, ponieważ niewidoczna bariera ochronna Alfei zagłuszała wszystkie dźwięki, które próbowały wydobywać się z jej wnętrza. Dzięki temu energiczne życie uczennic nie psuło harmonijnego życia zwierząt, jakie panowało w lesie. Lekko zestresowana Penny przeszła stanowczym krokiem przez jezdnie i pobiegła wzdłuż ścieżki, która prowadziła wgłąb lasu. Mijały minuty, a Penny zdawała się krążyć w kółko. Orientacja w terenie na pewno nie była jej mocną stroną. Czarodziejka doskonale wiedziała, że do wieczora dyrektorka Faragonda zorientuje się, że jej ojcu nic nie dolega, a to wszystko było jednym wielkim blefem. Idąc coraz bardziej w głąb widziała nieznane dotąd rośliny i zwierzęta. Te drugie były raczej płochliwe. Po przemianie większej części lasu w park przyrodniczy, nie wszystkie zwierzęta chciały dobrowolnie zamieszkać na jego bezpiecznym terenie. Te które się na to nie zdecydowały podążały leśnymi bezdrożami i tak oto trafiały przypadkowo na zagubione czarodziejki. Penny była już pewną siebie dziewczyną, miała postawiony cel i nie zamierzała opuścić lasu z niewykonaną misją. Wpadła na pewien pomysł - logiczne było to, że w okolicy rzek lub jezior robi się chłodniej z powodu podmuchów powietrza wywoływanych przez ruch fal - podwinęła rękawy swojego różowego sweterka i postanowiła dać działać naturze. Z zachodu zaczęła czuć na rękach delikatną bryzę, gęsia skórka była doskonałym sygnałem, by ruszyć w kierunku wzywającego jeziora Roccaluce. Droga nie była łatwa, ponieważ las poza terytorium parku przyrodniczego nie miał wcześniej widocznie wydeptanych ścieżek. Penny oddałaby wszystko, żeby zamienić parę swoich ukochanych szpilek na wygodne różowe adidasy. Po kilku minutach intensywnego biegu jej oczom ukazał się wąski strumyk. Penny dobrze wiedziała, że u jego ujściu znajdzie cel jej poszukiwań. Gdy przedzierała się wzdłuż leśnych przestworzy, nagle stanęła wryta w przestrzeń, jakby jej ciało przeszył gromki piorun. Wokół dobijającej głuszy lasu, zaczęła słyszeń dźwięczną melodię, melodię która każdego ranka witała z nią nowy dzień. Wiedziała, że to musi być Daisy! Po chwili ujrzała dużą, nabrzmiałą bordową turkawkę, która przysiadywała na listku, który wolno płynął wzdłuż małego strumyka. Daisy latała wokół turkawki nabierając w swój mały bordowy dzióbek wody, po czym oprószała kropelkową fontanną swojego większego kompana. Nagle Penny wybuchła śmiechem, dokładnie wiedząc co za przedstawienie właśnie ogląda. Był to godowy taniec turkawek charakterystyczny dla tego gatunku, o którym zdążyła chwilę przeczytać w książce, którą wypożyczyła Natasza. Dziewczyna nie mogła przestać się śmiać.

− Ty zakochany samolubie, teraz wolisz chodzić na randki niż budzić swoje przyjaciółki? - zaczęła przekomarzać się Penny. Turkaweczka szybko obróciła się i podleciała do dziewczyny. Mimo, że po ptakach niezbyt widać jakiekolwiek emocję, Penny dobrze wiedziała, że turkaweczka tęskniła za nią i  za jej fioletowo włosom przyjaciółką. Blondynka przysiadła na kamieniu i wciąż podśmiewając się przyglądała się romantycznemu rytuałowi, który wykonywał zakochany ptak. Przyjemne dla oka przedstawienie zostało przerwane, kiedy to zza drzew Penny dostrzegła Lunę i Nataszę, a tuż za nimi  panią Gryzeldę i profesor Dafne.
− Panienko Dafne, sama panienka widzi. Co roku te same problemy! W tych czasach pierwszoroczne są niereformowalne! - rzuciła gniewnie Gryzelda.
− Spokojnie Pani Gryzeldo - uspokoiła ją - dziewczęta zapewne chętnie wszystko mi opowiedzą w moim gabinecie, kiedy tylko wrócimy do Alfei.

Zażenowane, przerażone i wyczerpane czarodziejki były gotowe ponieść karę. Dlaczego? Wiedziały, że przyjaciele są na dobre i na złe, wiedziały że Daisy nigdy nie zapomni im tej odwagi, którą się dla niej wykazały i przyjacielskiego oddania dla bliźniego - mimo, że turkaweczce od początku nie działa się żadna krzywda, trójka dziewczyn potrafiła postawić wszystko ponad misję ratunkową. Po powrocie do szkoły, pani Gryzelda prędko udała się do gabinetu dyrektorki zdać jej raport, a Suri trafiły na dywanik do profesor Dafne. To co tam usłyszały, na zawsze zapadnie w ich pamięci. Profesor Dafne opowiedziała im jedną ze swoich historii. Kiedy na świat przyszła jej młodsza siostra, ona sama opuściła rodzinną planetę i poddała się obowiązkowej nauce w Alfei. Minęły długie miesiące zanim znalazła sobie prawdziwe przyjaciółki, a do tego czasu prowadziła wielogodzinne rozmowy z  ptasią przyjaciółką - turkaweczką, która przesiadywała na jej oknie. Była to mama Daisy. Pewnego wieczoru, na dworze panowała okropna, silna burza, która nie pozwalała Dafne zmrużyć oka nawet na chwilę. Nad ranem, dwie po siódmej nie zabrzmiała dźwięczna pieśń, parapet był pusty. Pod identycznym pretekstem schorowanych rodziców, Dafne zaszyła się w lesie w poszukiwaniu ptasiej przyjaciółki. Znalazła ją nieopodal strumyka, ciężko oddychała, młoda czarodziejka wiedziała, że zostały jej ostatnie chwile z przyjaciółką. Twarz od razu zalała jej się łzami, a osłabiona turkaweczka odchyliła swoje złamane skrzydło. Oczom Dafne ukazał się mały pisklak, był to potomek jej przyjaciółki. Czarodziejka pożegnała swoją przyjaciółkę i wróciła z młodym pisklęciem do szkoły. To właśnie ona nadała jej imię Daisy i to ona odpowiadała za jej dorastanie. Po tej opowieści cała trójka siedziała z zapłakanymi twarzami. Jakaż była to piękna i pouczająca opowieść. Tym razem im się upiekło, ponieważ pani profesor darowała im karę ze względów osobistych. Czarodziejki wróciły do pokoju, był już wieczór. Wiedziały, że ten dzień zapiszę się w ich pamięci na zawsze. Była to pierwsza historia spajająca razem trzy dzielne serca. Nazajutrz, gdy zegarek wybił godzinę dwie po siódmej, wdzięczna pieśń turkawek obudziła Lunę i Penny. Tym razem Daisy nie śpiewała sama, towarzyszył jej nowy kompan.



Książka "Ptaki planety Magix" mówi:
"Śpiewające brunatnice, czyli potocznie: turkawki z brunatnym dziobem, zamieszkują w dziewięćdziesięciu procentach planetę Magix, a w reszcie dziesięciu procent okoliczne planety. Wspomnianym już charakterystycznym elementem są ich brunatne dzioby i lekko barwione na czerwono skrzydła. Śpiew turkawki przypomina odgłosy wydawane przez flet i nie należą one do najprzyjemniejszych melodii. Ptaki te są bardzo przyjaznymi zwierzętami, które lubią towarzystwo ludzi i postaci człowiekopodobnych. Z nieznanych powodów liczba ptaków z roku na rok drastycznie maleje, mimo zaostrzonej ochrony gatunków zagrożonych wyginięciem. Ptaki unikają miejskich przestrzeni i często zadamawiają się w głuszy. Żywią się robakami. Ich sposobem na zabawę jest wzajemne ochlapywanie się wodą, a gdy to robią to najczęściej możemy dostrzec, że ptak atakuje swojego rywala, którego darzy miłosnym uczuciem. Ptaki najczęściej widywane są w okolicach jeziora Roccaluce i lasów otaczających szkołę dla czarodziejek Alfea, która znajduję się kilkanaście kilometrów od stolicy planety."