#1 „Hej ho przygodo, czyli jak
stanęłam na nogi”
– Słyszałaś coś na temat Dolores?
- zabrzmiał wysoki, piskliwy głos.
– Nie… - odpowiedział drugi,
również piskliwy głos, potrząsając przy tym przecząco głową.
– Patrz! Wzięła księgę! Wystarczy
tylko trochę odczekać i wszystko będzie szło zgodnie z planem,
los zrobi za nas całą brudną robotę.
– Ha ha ha! - zaśmiał się głośno
drugi głos – już po niej!
Śmiech z sekundy na sekundę ginął w
nicości, zanikając przekształcał się w echo. Już wtedy całe
ciało Luny było mokre od potu. Budząca się na drzewie brunatna
turkawka szykowała się do porannego śpiewu. Młoda czarodziejka
dobrze wiedziała, że te głosy, które słyszała to był tylko
wytwór jej bujnej wyobraźni, zwyczajny sen. Ale czy na pewno?
Równo dwie minuty po siódmej turkawka
zaczęła śpiewać swą pieśń. Jej głos może nie należał do
najmilszych dla ucha, ale Luna darzyła tę małą istotę niezwykłą
sympatią - w końcu tylko z nią mogła normalnie porozmawiać.
Daisy, czyli turkaweczka zza okiennicy, nie posiadała daru mowy, ale
zdawała się być wyjątkowo zaciekawiona monologiem, który
fioletowo-włosa czarodziejka prowadziła ze sobą. Minęły trzy
tygodnie odkąd Luna trafiła do Alfei ze swojej rodzinnej planety
Lunarii, która była nazywana „księżycem Magicznego Wymiaru”.
Nowy rok miał zacząć się za dwa dni, dlatego więc szkolne
korytarze zaczął wypełniać chichot nowych uczennic, które od
świtu zaczęły się zjeżdżać z najdalszych zakątków magicznego
wszechświata. Do dzisiaj Luna była w szkole sama, jak palec.
Oczywiście szkolne dormitoria zamieszkiwały też starsze uczennice,
które wakacje postanowiły spędzić leniuchując w Magix, ale
pierwszoroczniaki nie miały wstępu na piętra dla starszych uczniów
przed inauguracją. Dlatego całe dni Luna spędzała na
przesiadywaniu w swoim pokoju i jedyne miejsce, które odwiedzała to
szkolna stołówka – była zbyt nieśmiała, by zagadać do innych,
starszych dziewczyn i spróbować się zaprzyjaźnić. Zegar tykał,
sekunda zamieniała się w minutę, a minuta w godzinę i tak o wpół
do dziewiątej zabrzmiały magiczne megafony. Był to sygnał, że
pierwszoroczne, które zdążyły już przybyć do Alfei, miały
pojawić się na szkolnym dziedzińcu i przygotować się do
pierwszej fazy inauguracji. Nie trzeba chyba wspominać, że
inauguracja nie należała do najciekawszych momentów ze szkolnego
życia. Dlaczego? Od kilku lat dyrektorka Faragonda postanowiła
połączyć to święto i razem z Chmurną Wieżą organizować
wspólną inaugurację. Wiedźmy to kompletne przeciwieństwo
czarodziejek. Czarodziejki są miłe, ciepłe, szlachetne; a Wiedźmy
to synonim zła, zgorzkniałości i przebiegłości. Luna była
przerażona, jej introwertyzm już odliczał minuty do uruchomienia
ataku paniki przed nadmierną liczbą ludzi.
– A co jak ktoś postanowi podmienić
oliwki na kanapkach w owcze oczy? - pomyślała głośno Luna, po
czym wykrzywiła twarz w grymas zniesmaczenia.
Dziwnym trafem w tym momencie młodą
czarodziejkę bardziej przerażał fakt dostępnego na rozpoczęciu
menu, niż to, że już wieczorem podzieli swoją wspólną
przestrzeń między dwie, nowe dziewczyny.
Z magicznych megafonów zabrzmiał
ponownie ten sam dźwięk. Luna wiedziała, że już nie ma odwrotu.
Porwała z łóżka swój szary sweterek, który idealnie dopełniał
jej wcześniej dobrany szkolny mundurek, po czym zbiegła, jak
najszybciej się dało do głównego holu. To co zobaczyła na
dziedzińcu Alfei było nie do opisania. Tłumy czarodziejek przy
stołach z jedzeniem i oczywiście, jak co roku, jeszcze większe
tłumy bijące się o siedzenia najbliżej frontu, gdzie siedział
słynny w całym Magicznym Wymiarze – Klub Winx, chyba jedyna
pozytywna część tego wydarzenia. Była to grupa sześciu
czarodziejek, która już nie raz ratowała magiczne uniwersum przed
wszelkiego rodzaju złem. Inauguracja to jeden z nielicznych dni,
kiedy można zobaczyć czarodziejki razem. Mimo, że już lata temu
ukończyły obowiązkową naukę, to wciąż od czasu do czasu można
spotkać je na lekcjach ostatniego roku, a czasami nawet też koncertują w szkole z okazji różnych świąt. Niestety najczęściej
dziewczyny są na misji poza szkołą, wędrują w graniczne punkty
Magiksu, by zadbać o bezpieczeństwo i pomagać pani Faragondzie.
Kim by nie były, to wciąż radosne dziewczyny, które nie uznają
się za jakieś gwiazdy.
Zdezorientowana w tłumie Luna,
znalazła miejsce w o dziwo jednym z pierwszych rzędów. Nie było
to coś pozytywnego dla niej patrząc na to, że wychodząc będzie
przebijała się przez dziesiątki, a jak nie setki innych dziewczyn.
Usiadła pomiędzy dwoma dziewczynami. Koleżanka z lewej to bardzo
wysoka, o śnieżnobiałej cerze, ruda piękność, natomiast
koleżanka z prawej była dość niska, również miała długie,
lecz zaniedbane, niebieskie włosy, wydzielała zapach
kanapki z szynką, ale takiej, która już tydzień przeleżała w
szkolnej torbie. „To będzie długi dzień” - powiedziała do siebie Luna,
po czym wzięła głęboki oddech i postanowiła się wsłuchać w tą
samą, jak co roku, przemowę obu dyrektorek. Skupienie podziałało,
bo przemowa inauguracyjna minęła dzięki temu bardzo szybko. Jak
tylko można było wstać, Luna nie wahała się ani sekundy. Jak
torpeda wystrzeliła do góry ze swojego krzesła, by tylko jak
najszybciej zniknąć na froncie już powoli formującego się tłumu
czarodziejek. Nie minęło dziesięć minut, a dziedziniec ogarnął chaos,
gwar i śmiech dziewcząt. Cudem w tym roku udało się uniknąć
żartów wiedźm Trix, ale z tego co Luna zdążyła wyczytać w magiwebi’e,
to tym razem chyba zniknęły na dobre. W euforycznym nastawieniu i z
uśmiechem na twarzy, Luna przechadzała się już znajomymi, jeszcze
pustymi korytarzami wiedząc, że zdąży być w pokoju pierwsza.
Euforia i śmiech zniknęły w momencie, gdy dotarła do drzwi
wejściowych. Zza nich dobiegało radosne nucenie i zapach słodkich
perfum przypominających cukrowe pianki. Luna zobaczyła, że na jej łóżku leży ogromna, brokatowa i na dodatek różowa
walizka, z której wręcz wylewają się przeróżne ubrania. Nie za długo pozostała niezauważalna podczas swojego przyglądania się,
bo wnet tuż przed jej twarzą pojawiły się wielkie
ognisto-czerwone oczy i wielki uśmiech.
– Hej, kumpelko! – rozbrzmiał
szybki i radosny, jak ptasi śpiew, głos.
– Hej… kumpelko? - odpowiedziała
zdziwiona Luna.
– O! Wiedziałam, że od razu się
dogadamy, widzisz? Już łapiemy ten sam język! - powiedziała
blondynka.
– Ha, ha… ha… - nerwowo zaśmiała
się – Jestem Luna i pochodzę z Lunarii.
– Serio? Ja cię kręcę… też
chciałabym lecieć na Solarię w kilka minut, zamiast w kilka lat świetlnych. Ale
właśnie! Jestem Penny, możesz mi mówić Pens, jeśli Ci się
spodoba.
– Jasne.
– No tak, zapomniałabym, pardon moi~
Pochodzę z planety Oktawia, gdzie wszyscy są tacy kochani,
a nasze niebo jest wiecznie różowe, jak na innych planetach podczas zachodu słońca. Wiesz, że to właśnie z tej planety eksportowane są te jabłka w kształcie serca?
– Wybacz… nigdy ich nie jadłam.
a nasze niebo jest wiecznie różowe, jak na innych planetach podczas zachodu słońca. Wiesz, że to właśnie z tej planety eksportowane są te jabłka w kształcie serca?
– Wybacz… nigdy ich nie jadłam.
– Eh… wpadniesz na wakacje, to
jeszcze dla rodziców zabierzesz pełne walizki.
– Wpaść? Na wakacje!?..
– Wpaść? Na wakacje!?..
– Ah! Faktycznie! Wcześniej będzie
przerwa zimowa. Ty to masz głowę dziewczyno – zaśmiała się
Penny.
Chwila niezręcznego śmiechu i jeszcze
dłuższa chwila bardziej niezręcznej ciszy doprowadziła dziewczyny
do działania. Luna postanowiła pomóc Penny oczyścić swoje łóżko
z jej rzeczy i ulokować wszystkie ubrania w szafach. Nie obeszło
się bez wypełnienia jednej, do połowy pustej szafy Luny, butami
Penny. Między dziewczynami zaczęła wiązać się przyjemna i
pozytywna więź. Kiedy dwójka przyjaciółek gawędziła i
odpoczywała na łóżkach, do pokoju weszła trzecia i zarazem
ostatnia lokatorka – ciemnowłosa Natasza. Nie zrobiła na Lunie i
Penny dobrego wrażenia. W jednej ręce trzymając walizkę, a w
drugiej pod pachą doniczkę z jakimś zielem, Natasza udała się do
swojego, jednoosobowego pokoju nie zamieniając z dziewczynami ani
zdania. Jej grymas na twarzy mówił tylko jedno - „ani słowa!”.
Penny popatrzyła na Lunę i zakręciła palcem wokół skroni ,
pokazując tym gest, że ktoś tu chyba ma coś nie ta z głową.
Dzień powoli dobiegał końca, niebo przybrało kolory pomarańczy i
czerwieni co mogło oznaczać tylko to, że za niedługo się ściemni
i wszystkie uczennice zostaną wezwane na pierwszą wspólną
kolację. Penny ze łzami w oczach siedziała wypatrując przez okno
ognistego nieba, które przypominało jej rodzinną planetę,
tęskniła za swoimi rodzicami i dwójka młodszych braci, jak nigdy
dotąd. Gdy tylko słońce całkowicie zaszło, a niebo pokryło się
mrokiem, przetarła łzy, założyła swoje różowe obcasy i razem z
Luną udały się na kolację. Nawet przez myśl im przeszło, by
zakłócać spokój Nataszy. Nie wiadomo jaką mocą władała i nie
wiadomo co mogła zrobić w złości, więc dziewczyny postanowiły
nie dolewać oliwy do ognia. Po udanym wieczorze, radosna dwójka
poszła spać, jutro czekał je kolejny ekscytujący dzień.
Dwie po siódmej, jak co dzień, Daisy
zaczęła swoją pieśń. Tym razem nie trwała ona długo. Turkawka
odleciała przestraszona po tym, jak Penny rzuciła z impetem
poduszką w witrynę okna.
– Hej! Jak mogłaś! Daisy tylko
spełnia swoje marzenia, a ty jej w tym przeszkadzasz – zaczęła
gniewnie Luna.
– Marzenia? Luna, to tylko ptak… -
wydukała jeszcze zaspana blondynka.
– Dla Ciebie to może być tylko
ptak, ale dla mnie to moja oddana przyjaciółka, która dotrzymywała
mi towarzystwa podczas tych wszystkich samotnych tygodni spędzonych
w tych czterech ścianach.
Twarz Penny widocznie posmutniała –
to była skrucha. Blond włosa czarodziejka przeprosiła swoją nową
przyjaciółkę i razem postanowiły udać się na śniadanie, nieco
wcześniej niż reszta ich rówieśniczek. Po raz kolejny ich radość
nie trwała długo.
– Ej ty, fioletowa głowa! Ty jesteś
szefową tego pokoju? - odpowiedział, o dziwo dziewczęcy głos
Nataszy.
– Po pierwsze, mam na imię Luna i
proszę, żebyś mnie tak nazywała – zaczęła stanowczo – nie
sądzę, aby na trzy osobowy pokój potrzebne byłoby dowództwo.
– Hah, spryciula, zgrywam się
przecież, luz. Idziemy razem na śniadania?
– Ja… Jasne… - powiedziała lekko
zdziwiona Luna.
Po drodze do szkolnej stołówki
Natasza, zdążyła już poznać Penny. Tej dziewczyny nie dało się
nie zauważyć. Przeprosiła za sytuację z zeszłego popołudnia,
ale wytłumaczyła się, że była bardzo wykończona podróżą,
ponieważ aktualnie ćwiczy łączność ludzkiego ciała z roślinami
i jej dość wymagająca roślina zużywała dużo jej energii.
Marzyła jedynie o długim i głębokim śnie, a rankiem o porządnym
śniadaniu. Gdy trójka nowych przyjaciółek dotarła na stołówkę,
nie wyróżniała się niczym od innych, szybko wmieszały się w
tłum. Penny usilnie próbowała wyszukać, czarodziejki Winx, bo na
wczorajszą inaugurację już nie zdążyła – przyleciała
spóźniona. Jedna z dziewczyn poinformowała ją, że Winx
wczorajszej nocy opuściły Alfeę i wyruszyły na nową misję.
Pierwszy raz Luna widziała, tak złą Penny, która z niesmakiem
zajadała swój truskawkowy pudding. Chyba nikogo nie dziwiło to, że
nie tylko ubiór, ale i jadłospis blondynki nawiązywał kolorem do
czerwieni, pomarańczu i różu. Powoli chcąc nie chcąc, Luna
musiała przełamywać swój strach przed ludźmi i zacząć skupiać
się na zapamiętywaniu imion nowych koleżanek. Kto wie na którą
dziewczynę mogła trafić na różnych zajęciach. W kolejce po
jedzenie poznała dziewczynę o imieniu Rhea, która właśnie
wykłócała się z kucharką o dodatkową porcję ziemniaczanego
purée. Kilka miejsc od Luny siedziała jej dawna przyjaciółka z
rodzinnej planety, księżniczka Chand. Raz lub może nawet dwa obie
dziewczyny wymieniły ze sobą spojrzenie. Ciepłe spojrzenie Chand
od razu sprawiło, że na twarzy Luny pojawił się radosny uśmiech,
a do głowy nagle wleciały wszystkie wspomnienia, z czasów kiedy to
jeszcze bawiła się z księżniczką na królewskim dworze. Niestety
wraz z tymi dobrymi wleciało też to jedno, ostatnie, które Luna
zdołała zapamiętać. Zapłakana twarz Chand na pogrzebie jej
brata. Po tym wydarzeniu ich przyjaźń osłabiła się, aż w końcu
zerwały ze sobą wszelkie kontakty. Na śniadanie do wyboru było wiele dań: tosty z truskawkowym dżemem, wieloowocowe puddingi, zupy mleczne. Jeśli jakiejś czarodziejce codzienne menu nie odpowiadało, mogła ona skorzystać z małego kąciku kucharskiego i ugotować coś specjalnie dla siebie. Penny ograniczyła się tylko do jednego dania: "Kochana, takiego ciała nie rozdają na wyprzedaży" - przechwalała się. Natasza, jak głodzone przez kilka miesięcy zwierzę, rzucała się na każde dodatkowe porcję wszystkiego! Luna, jadła równie mało co Penny, w domu nigdy im się nie przelewało, więc zawsze wolała oddawać większość swojej porcji schorowanemu ojcu, który ciężko pracował, żeby w domu było zawsze pod dostatkiem. Plotki, gawędki i zapoznawanie się - na tych i podobnych czynnościach minęło pierwsze wspólne śniadanie czarodziejek z Alfei. Gdy zabrzmiał podwójny dźwięk dzwonka dziewczyny musiały szybko wrócić do swoich pokoi i przygotować się do lekcji. Pierwszy raz miały nauczyć się kontrolować swoje magiczne moce, a w niedalekiej przyszłości osiągnąć swój cel i wypełnić marzenie każdej czarodziejki - przemienić się, zyskać skrzydła i wzbić się wysoko w niebo.
"Oktawiański podręcznik geograficzny" mówi:
Planeta Oktawia jest całkowicie różowo-czerwona, gdyż właśnie te kolory są symbolami miłości i empatii, a takimi cechami kierują się jej mieszkańcy. Różowy pas asteroid jest złożony całkowicie ze zmielonych w pył kamieni w kształcie serca - dlatego planetę otacza pylisty pas, który przypomina obłoki. Dookoła planety znajdują się jej mini księżyce-serca, które mają za zadania uniemożliwić różowemu pyłowi dostać się na planetę. Dzięki temu chronią kondycje atmosfery. Blado-czerwona atmosfera odbija promienie słoneczne i dzięki swojej powłoce przekształca światło białe w różowe, a mieszkańcy mogą widzieć niebo w kolorach czerwieni, różu i pomarańczu! Gdyby kiedykolwiek doszło do zniszczenia księżyców, atmosfera planety straciłaby swój kolor, co za skutkowałoby ogromnym chaosem wśród wiecznie pogodnych ludzi."
"Oktawiański podręcznik geograficzny" mówi:
Planeta Oktawia jest całkowicie różowo-czerwona, gdyż właśnie te kolory są symbolami miłości i empatii, a takimi cechami kierują się jej mieszkańcy. Różowy pas asteroid jest złożony całkowicie ze zmielonych w pył kamieni w kształcie serca - dlatego planetę otacza pylisty pas, który przypomina obłoki. Dookoła planety znajdują się jej mini księżyce-serca, które mają za zadania uniemożliwić różowemu pyłowi dostać się na planetę. Dzięki temu chronią kondycje atmosfery. Blado-czerwona atmosfera odbija promienie słoneczne i dzięki swojej powłoce przekształca światło białe w różowe, a mieszkańcy mogą widzieć niebo w kolorach czerwieni, różu i pomarańczu! Gdyby kiedykolwiek doszło do zniszczenia księżyców, atmosfera planety straciłaby swój kolor, co za skutkowałoby ogromnym chaosem wśród wiecznie pogodnych ludzi."
Oktawia - planeta Penny |